!!UWAGA!!
>Poszukiwane są osoby do odgrywania ról kanonicznych!<
Administrator
- Nie zamierzam tego robić. Właściwie nie chcę. - postąpiła jeszcze kilka niewielkich kroków do przodu. Nie miała pojęcia, jak zacząć. Istna pustka w głowie. "Boże... Arthurze, pomóż mi " powiedziała sobie w myślach, kiedy zatrzymała się przed nią. - To nie był wypadek. Chciałabym, żeby tak było. Zabił go... ktoś zły.
Offline
Gość
- Kto? - warknęła - Podaj mi nazwisko. Nie wiem co sobie wyobrażasz, ale nie jestem dzieckiem i nie musisz tak do mnie mówić.
Gość
- Po prostu podaj mi cholerne nazwisko! - krzyknęła, zaciskając palce na nożu, aż te zbielały - Chyba zasługuje żeby wiedzieć kto zabił najważniejszego mężczyznę w moim życiu, nie sądzisz?
Gość
- Dziękuję... - szepnęła głosem zdławionym przez łzy. - Przepraszam, że się unios... - urwała gwałtownie, dostrzegłszy ponad ramieniem Elaine mężczyznę, który stał w progu kuchni, nonszalancko oparty o framugę.
Był wysoki i smukły, spokojnie mógłby uchodzić za wampira, przez swoją niemal białą skórę i czarne, wiktoriańskie ubrania. Twarz o ostrych kościach policzkowych okalały zmierzwione, lekko kręcone włosy w kolorze czerni równie głębokiej co ta ziejąca z jego oczu.
Solomon uśmiechnął się zagadkowo, celując w Beatrice swoją laską, zwieńczoną srebrną czaszką.
- Dzień dobry, Black. Dawno się nie widzieliśmy - powiedział spokojnie.
Beatrice mrugnęła i już go nie było. Jednak Elaine stała tam nadal, zasługiwała na to by ciągnąć tą szopkę ze łzami... Jeszcze sekundę temu to było calkiem szczere. Ale w chwili kiedy on wrócił w jej sercu zapanowała pustka. Nie była w stanie myśleć o niczym innym niż odbijające się echem w jej umyśle pytanie:
Dlaczego?
Zagryzła wargi i ostrożnie zsunęła się z blatu, jakby obawiając się, że na podłodze nastąpi na rozżarzone węgle.
- Nie powinnam tak reagować - powiedziała wypranym z emocji głosem - po prostu to dla mnie duży szok.
Administrator
- W porządku. - automatycznie powędrowała za wzrokiem dziewczyny, nieco stropiona zerkając w bok. Nikogo tam nie było, nikogo i niczego, co mogłoby przyciągnąć jej uwagę. W każdym razie wyczuła to tajemnicze wahanie w głosie Black. Jednak zamiast to skomentować, ponownie skinęła głową i weszła do kuchni.
- Miałaś do tego prawo. - powiedziała, zanim czajnik zakomunikował, że woda już zagotowana. - To raczej ja powinnam przekazać to inaczej. - skrzywiła się nieznacznie. - Łagodniej.
Offline
Gość
- To duży cios - powiedziała, odwracając się do niej plecami, by zalać herbatę w imbryku. Po chwili postawiła na stole cały zestaw, czajniczek, filiżanki, cukiernicę i dzbanek ze śmietanką. - Nie wiem czy przyjęłabym to lepiej ubrane w ładne słowa.
Uklękła na podłodze i pochyliła się tak, że włosy opadały jak ciężka kurtyna, ukrywając jej bladą i ściągniętą nagłym przerażeniem twarz.
W uszach zaczęła słyszeć cichy, zdecydowanie nieludzki warkot, który stawał się co raz głośniejszy i w miarę tego, jej serce co raz bardziej ściskał strach.
- Ułamki sekund... - warkot przerodził się w niewyraźne słowa - tyle trzeba, żeby on odebrał ci emocje i żebym ja po chwili napełnił cię nowymi...
Ostatnio edytowany przez Black (2015-01-05 23:31:51)
Administrator
- Tak, całkiem spory. - przyznała, bo mimo upływu kolejnych dni, wcale nie było łatwiej, a bolało wciąż tak samo. Przewiesiła płaszcz przez oparcie krzesła i już miała na nim usiąść, kiedy dziewczyna zrobiła coś nieoczekiwanego. Elaine utkwiła spojrzenie w skulonej na podłodze postaci, przez kilka sekund myślała, że zbiera rozsypane wcześniej ciastka, ale wyraźnie działo się z nią coś innego.
- Beatrice? - odezwała się cicho i pochyliła nad nią, delikatnie dotykając jej ramienia.
Offline
Gość
Zdała sobie sprawę, że chciała tylko pozbiera ciastka. Po to uklękła. A potem on się odezwał i ją sparaliżowało.
- Nic, Elaine - powiedziała, wzdrygając się na jej dotyk. Nie lubiła być dotykana, kiedy sama tego kontaktu nie inicjowała. Jednak Dawson i tak miała już z jek strony zafundowane ciekawe przeżycia i Beatrice nie chciała robić z siebie jeszcze większej wariatki.
Przez ten cały czas od wznowienia leczenia tak dobrze sobie radziła.
- N-nic - wyjąkała, pośpiesznie zbierając ciasteczka -nic się nie stało. Po prostu muszę je pozbierać
Administrator
- Na pewno? - wyrwało się jej, nim zdążyła się ugryźć w język. Och, Dawson, zawsze musisz wciskać nos tam, gdzie nie potrzeba. Masz tylko dopilnować wypełnienia testamentu, nie angażować się emocjonalnie po raz kolejny... Jakbyś jeszcze niczego się nie nauczyła, a przecież ostatnia lekcja... Westchnęła ciężko i przyklęknęła obok.
- Pomogę ci, inaczej herbata nam wystygnie. - uśmiechnęła się słabo, choć przyjaźnie i zaczęła ostrożnie zbierać ostre fragmenty stłuczonego słoika.
Offline
Gość
- Dziękuję, Elaine - powiedziała.
Zebrawszy ciastka podniosła się by odłożyć je na stojący na blacie talerz.
- O szkle też zapomniałaś, głupia - zaśmiał się do jej ucha Batu.
Spojrzała na ręce. Były poznaczone drobnymi, krwawiącymi ranami. Nie czekając aż Dawson to zauważy, obmyła je pośpiesznie w zlewie i założyła czarne, jedwabne rękawiczki.
Poczekała aż kobieta skończy zbierać większe odłamki szkła po czym zmiotła te mniejsze i wyrzuciła je do kosza.
W milczeniu nałożyła nowe ciastka i nalała im herbaty.
- Więc... Testament - jej głos był tak zachrypnięty, że musiała odchrząknąć - co to za formalności? - zapytała, siląc się na spokój
Administrator
W skupieniu zbierała te większe kawałki szkła, obserwując Beatrice ukradkiem. Coś było nie tak, podpowiadała jej intuicja, tylko co? Jakiś głosik z tyłu głowy podpowiadał, by dowiedzieć się więcej. Zdrowy rozsądek natomiast powtarzał jak mantrę, że to nie jej sprawa. Wyrzuciła odłamki szkła do kosza i wróciła na miejsce przy stole. Na razie postanowiła posłuchać tego drugiego.
- Dziękuję.. - obróciła filiżankę uszkiem w swoją stronę. - Więc tak... Testament. - odchrząknęła i przesunęła kopertę w jej stronę. - Arthur zostawił ci cały majątek, wszystko co miał. Jednak musisz pojechać ze mną do Londynu. Chodzi o dopełnienie formalności.
Offline
Gość
Ostrożnie wzięła kopertę w obleczoną czarną rękawiczką, smukłą dłoń i wyjęła jej zawartość. Pobieżnie przeczytała dokumenty, nie mogąc się skupić na czarnych literach strojących w szeregach na białym tle. Czytelnie i po angielsku, a jednak całkiem niezrozumiale.
- On nie żyje, mała dziwko - zachichotał Batu - I ktooo cię teraz uratuje?
Beatrice zacisnęła usta i lekko zmarszczyła ciemne brwi. Po chwili odłożyła papiery tam skąd je wyjęła i przeniosła wzrok na Elaine.
- Pojadę, nie ma problemu, ale... Potrzebuję zgody lekarzy. I muszę załatwić formalności tutaj... - mówiąc to miała na myśli poinformowanie psychiatyry i psychologa, a także pielęgniarki mieszkającej niedaleko, ktora codziennie rano przychodziła, by dać jej leki. Były zbyt niebezpieczne by dziewczyna miała do nich łatwy dostęp - Nie muszę jechać od razu, prawda?
Administrator
Obserwowała ją uważnie, chyba już automatycznie badając jej reakcję. W końcu ujęła w dłoń niewielką porcelanową filiżankę i zbliżyła ja do ust. Herbata miała wyraźny aromat migdałów. Na chwilę przymknęła powieki, wszędzie te migdały...
- Hmm? - głos Beatrice wyrwał ją z zamyślenia, zmarszczyła czoło. - Ach... tak, oczywiście. Nie ma problemu. Zatrzymałam się w tym pensjonacie przy wjeździe do miasta, jeżeli będziesz gotowa...
Offline