Ogłoszenie

!!UWAGA!!

>Poszukiwane są osoby do odgrywania ról kanonicznych!<

SPIS DOSTĘPNYCH POSTACI


Przewodnik dla nowych


#1 2014-09-17 20:34:19

 Moran

Diabełek

Punktów :   12 
Stróż: tak :3

Przeszłość

Nie tak dawno obiecane. Nie wiem, czy Sebastian jest tutaj w skali emocjonalnej Betonem czy już pizdowatą wersją siebie.
POLECA SIĘ SOUNDTRACK TEN OTO

*wyjmuje zakurzony zeszyt, otwiera na zaznaczonej kolorową karteczką stronie, zdmuchuje kurz i uśmiecha się na widok drobnych literek. Głosem... kogoś, kto ma ciekawy głos do takich rzeczy, zaczyna czytać*

Przeszłość - krótki, ale jakże bolesny skok w historię pewnego mordercy
Wyzwanie pisarskie 2015 - "Złe zakończenie"




http://38.media.tumblr.com/340f217d5e99789cc90ff43fe3c3211b/tumblr_inline_mowynxhJzi1s0xw69.gif


Na obrzeżach Londynu, w jednym z tych nudnych jedynie od zewnątrz domów, zamieszkało świeżo upieczone małżeństwo. Anne i Sebastian Moranowie, połówki jednego jabłka, ledwo trzy lata po ślubie obdarzeni przez Boga w niebiesiech ciemnooką córeczką, Lucy.
Rodzina w tym szarym, a mimo to kolorowym domu wiodła spokojne, harmonijne życie. Minęły w ten sposób cztery lata, Lucy za parę dni miała skończyć drugi miesiąc życia w objęciach kochających rodziców. Mieszkańcy tego domu uchodzili w całym chyba sąsiedztwie za najszczęśliwszych i chociaż zdarzali się i tacy, którzy opowiadali niewydarzone plotki o Sebastianie bijącym Anne i Lucy, czy jego żonie nie szanującej zasad małżeństwa, ten dom faktycznie ociekał słodyczą idealnego życia.
Było gdzieś koło dziewiętnastej, kiedy Lucy, opatulona kołderką w białe kotki, wreszcie zasnęła, a Sebastian i Anne zdobyli chwilę dla siebie. Mężczyzna zaparzył ciepłej herbatki, kobieta położyła na stole świeżo pieczone kruche ciasteczka, prosto z piekarnika. Usiedli razem przy stole w kuchni i zwyczajnie rozmawiali, o wszystkim i o niczym. Wspominali stare czasy, to jak się poznali, to jak wiele razem przeszli... Wreszcie poszli spać, wtuleni w siebie w blasku księżyca wpadającym przez okno.
Środek lata, który Sebastian przeklinał potem po kres swych dni.
Spał przecież spokojnie, nawet nie śniąc niczego szczególnego. Nie słyszał nic...
Czy aby na pewno nic? W końcu przecież dotarł do niego, gdzieś poza snem, poza nim, jakiś dźwięk. Niemal natychmiast otworzył oczy, próbował przyzwyczaić je do ciemności i nikłego blasku księżyca.
Zza sklejonych jeszcze powiek widział ruch, który zresztą równie dobrze czuł. Coś odbijało światło, zaraz też poczuł to coś na palcach. Lepka, mazista, gęsta ciecz... Wciąż nie był do końca rozbudzony, nie mógł się ruszyć. Zamrugał gwałtownie, wciąż patrząc na Anne. Serce podeszło mu do gardła, jak w amoku, jakby to był ktoś inny, zobaczył swoje ręce, próbujące jakoś zatamować krew, zatrzymać życie uciekające z ciała ukochanej kobiety szkarłatnymi strugami. Zamiast mgły, sennej zasłony, miał w oczach łzy. Bezustannie powtarzał drżącymi wargami jedno słowo, jedno imię. Jej imię.
Anne, Anne, Anne, Anne, Anne, Anne, Anne...
Ledwo ruszyła palcami, więc podał jej jedną rękę i splótł ich palce razem, jak tyle razy wcześniej... Jedyne, co mógł widzieć, to blade wargi, ledwo dostrzegalnie szepczące znane mu słowa.
Seb... Lucy... Koch...
Nie dokończyła. Odetchnęła ostatni raz, a Sebastian czuł jak nigdy dotąd, że chce płakać, krzyczeć, wyć, szarpać i rzucać się dookoła jak tygrys w za ciasnej klatce.
To nie może być prawda, to na pewno sen. Przecież to MUSI BYĆ SEN!
Jakby sprawdzając, przejechał wciąż ociekającymi jej krwią paznokciami po swoim ramieniu, znacząc szkarłatny ślad. Bolało jak cholera, razem z sercem, rozbijającym żebra od środka.
LUCY, SPRAWDŹ CO Z LUCY, BĄDŹ OJCEM JAKIM POWINIENEŚ BYĆ ZAWSZE.
Podniósł się ze śmiertelnym przerażeniem, na drżących nogach podszedł do łóżeczka córeczki, by zajrzeć do środka.
Powiedzieć, że jego świat stał się w ułamku sekundy dymiącymi zgliszczami, byłoby niedopowiedzeniem, ujmując to delikatnie. Jego cały świat w tym momencie przestał istnieć, nie miał po co żyć, dla kogo żyć. Wszystko, co miało jakiekolwiek znaczenie...
Zamordowane.
Kula w sercu Lucy przebiła ją na wylot. Białe kotki na kołderce przybrały demonicznie czerwonej barwy. A on, jeszcze do tak niedawnej minuty szczęśliwy, z krwią najcudowniejszej żony, jaką mógł od losu dostać, na rękach, upadł na kolana między łóżkiem, z którego wciąż ciekła szkarłatna stróżka, a łóżeczkiem, w którym sam tego wieczora układał córeczkę. Schował twarz w dłoniach i zawył jak nigdy dotąd. Jakby już był duszą potępionego w Piekle.
Bo w sumie... Czy było inaczej? W jednym momencie, jak gdyby to było zaplanowane, stracił to, na czym najmocniej mu zależało. Nie istniało już nic ani nikt, dla kogo mógłby jeszcze żyć.
Nawet nie próbując wstawać z klęczek, na przemian chowając twarz w dłonie i drapiąc własne ramiona, jakby chciał sam wykrwawić się obok nich, były już ojciec i mąż krzyczał, przeklinał i płakał, jakby kończył się świat.
Anne, Lucy, Anne, Lucy... Nie żyją.
Zamordowane obok ciebie.
Nie ma ich już.
Obok ciebie...
Nie usłyszał sąsiada wyrzucającego jego drzwi z zawiasów, rozmowy telefonicznej, jęku policyjnych syren. Przecież to nie było ważne! Nic już nie było ważne, mógłby przecież równie dobrze umrzeć. Nawet by nie zauważył.
One już nie żyją. Nie ma ich obok ciebie.
Nie czuł ostrych poleceń, poszturchiwań, ciągnięcia go do policyjnego wozu. Ledwo powłóczył nogami, czując tylko i wyłącznie ból, niemal rozrywający go na strzępy.
Twoja żona, Anne Smith Moran.
Twoja córeczka, Lucy Moran.
Nie, już ich nie ma. Nie będzie. One już do ciebie nie wrócą.

Ostatnio edytowany przez Moran (2015-07-21 11:01:20)


https://tinyurl.com/j8gc9ym
k|t|r|i|w
Some people need to die and I'm happy to help - this people ain't gonna kill themselves

Offline

 

#2 2014-09-17 20:42:50

 Quinn Palmer

Diabełek

Punktów :   10 

Re: Przeszłość

Achhh, tyle feelsów ;u;
<3


Karta Postaci | Telefon | Informator | Relacje | Wyposażenie

https://38.media.tumblr.com/4f7378f5d5f6d7652bebb7e99fd0c1ab/tumblr_inline_o1rgl9k5Bt1sp7oe5_540.gif
"I've no idea what I want. Except to be happy... if I can."

Offline

 

#3 2014-09-17 20:48:41

 Jamie

Diabełek

Punktów :   

Re: Przeszłość

Jak. Ty. Mogłeś... *tonie w pszemkowych chusteczkach*


http://68.media.tumblr.com/253ddbbf5b58074efbc7029ae13e890e/tumblr_oonica7EGB1qfddjmo2_250.gif
KP/W/I/R/T

Offline

 

#4 2014-10-02 15:27:01

 Moran

Diabełek

Punktów :   12 
Stróż: tak :3

Re: Przeszłość

Wyrwane z kontekstu, ale nie z pamięci
(czyli pierwsze spotkanie ojca z córeczką)
Soundtrack



Claire poprawiła zielony, pielęgniarski mundurek i podeszła do siedzącego pod pomalowaną na obrzydliwy kolor ścianą, na szpitalnym krzesełku, mężczyzny. Rude włosy, spięte w kitkę, podskakiwały zabawnie w rytm jej kroków.
- Pan Sebastian Moran? Może pan już wejść na salę - Claire posłała mężczyźnie jeden ze swoich najmilszych uśmiechów.
- Której sali? Gdzie to jest? - siedzący błyskawicznie podniósł się natychmiast, oczy rozbłysnęły radośnie.
---
Luźno spięty, czarny warkocz jak dziwna, piękna żmija, wił się po oświetlonej słońcem, białej kołdrze. Oczy, podobne jak zawsze do czekolady, albo ciemnych drzew w lesie niedaleko domu, wyglądały spod przykrycia na Sebastiana. Mężczyzna podszedł, jednocześnie szczęśliwy jak nigdy i przerażony, czy wszystko dobrze. Przykucnął, a później przyklęknął obok szpitalnego łóżka, uśmiechając się nerwowo do żony. Kobieta uśmiechnęła się słabo, odsuwając kołdrę i pokazując tym samym nową osobę na tym Bożym świecie, a przy okazji - w ich rodzinie. Sebastian o mało nie zemdlał z radości.
- To... ona? - szepnął cicho, przejęty, bojąc się mówić głośno.
- Tak, Seba, to ona - odmruknęła w odpowiedzi Anne, podając mu rękę. Splótł ją palcami ze swoją, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu i pierwszych radosnych łez.
Maleńka dziewczynka wbiła spojrzenie w swojego ojca, ni to zaciekawiona, ni to zdziwiona. Sebastian przysunął twarz trochę bliżej... i oberwał drobniutką piąstką w policzek.
- Weź ją na ręce, wstanę chociaż - mruknęła Anne, uśmiechając się równie szeroko, co jej mąż. Mężczyzna popatrzył na nią, autentycznie przerażony.
- A jak jej coś zrobię? A-albo upuszczę?
- Na pewno nic się nie stanie, Seba, wiem że nie - kobieta zaśmiała się i pokręciła głową.
- Na pewno? - ojciec nowo narodzonej nie wyglądał na zbyt przekonanego. - Jest taka drobna, jeszcze jej coś złamię i...
- Dasz sobie radę. No, już, chwyć ją tu, o tak - Anne  ustawiła jego dłonie i ułożyła na nich dziecko.
Drżącymi rękoma uchwycił swoje dziecko, delikatnie, jakby to był tylko motyl, który przysiadł mu na dłoni. Maleńka popatrzyła na niego znowu, tymi ogromnymi, jasnymi oczyma, które mają tylko dzieci. Otworzyła filigranowe usta i patrzyła na tą dziwną, nową twarz, twarz ojca. Sebastian wciąż uśmiechnięty i przejęty, by jej nie upuścić, pozwalał płynąć łzom po policzkach, nosie.
Anne wstała ze szpitalnego łóżka i poprawiła jasnoniebieską koszulę nocną. Podeszła trochę bliżej i oparła się brodą o ramię męża, stojąc na palcach, tak by widzieć twarz dziecka.
- Widzisz, maleńka? To twój tatuś - powiedziała cicho. - I to najlepszy tatuś jakiego mogłaś dostać.

Ostatnio edytowany przez Moran (2015-02-23 20:03:21)


https://tinyurl.com/j8gc9ym
k|t|r|i|w
Some people need to die and I'm happy to help - this people ain't gonna kill themselves

Offline

 

#5 2014-10-08 17:50:01

 Moran

Diabełek

Punktów :   12 
Stróż: tak :3

Re: Przeszłość

Ważne rozmowy


Soundtrack (nie zwracajcie uwagi na cały tekst)


Policjanci pozwolili mu tylko wytrzeć się z ich krwi, po czym wzięli go na przesłuchanie. Przez długą chwilę milczał, nie odpowiadał na żadne z zadawanych pytań. Już nie było ważne, w którym urodził się roku. Właśnie trafił do Piekła. Życie bez Anne i Lucy to Piekło.
Wreszcie jeden z policjantów zadał kolejne z rutynowych pytań, uznając najwyraźniej, że te o nazwisko czy miejsce zamieszkania i tak nie przyniosą odpowiedzi.
- Dlaczego zabiłeś Anne Smith Moran i Lucy Moran?
Sebastian podniósł pusty wzrok i popatrzył policjantowi prosto w oczy.
- Nie zabiłem ich - odparł ochryple i z pełną stanowczością.
- Znaleziono pana między ciałami zamordo...
- Nie zabiłem ich - powtórzył Sebastian tym samym tonem, mrożąc policjanta spojrzeniem. Siedzący za biurkiem mężczyzna odsunął się natychmiast o parę centymetrów. Drugi, ulokowany na krześle obok kolegi, zapisał coś w notesie.
- Jest pan głównym podejrzanym. Musi pan odpowiedzieć na nasze pytania. Dlaczego je zabiłeś?
- Sebastian Moran, urodzony ósmego czerwca, tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego drugiego roku w Enfield. Pracowałem przez poprzednich pięć lat w studio tatuażu. Anne jest moją żoną cztery lata. Lucy to moja córka. Liczą się... Liczyły się tylko one. Nie zabiłem ich.
- Niech pan powie wszystko, co pan wie, panie Moran.
Sebastian wziął głęboki wdech i zaczął mówić.
Kolejny rok spędził ciągany po sądach za morderstwo żony i córki. Nikt nie uwierzył, że obudził się obok, gdy umierały.
A on?
A on poprzysiągł zemstę temu, kto posłał dwie kule w ich serca.

---

- Musi pan odejść, pułkowniku - przełożony Sebastiana podał mu teczkę z jego dokumentami.
- Dlaczego?
- Sprawa ludzi w pańskim pułku śmierdzi na kilometr...
- Są za słabo wyszkoleni - zaczął cierpliwie. Powtarzał to zdanie już tyle razy, a nadal nikt tego nie rozumiał. - Nie moja wina, że pchają się pod ostrzał.
- Pułkowniku - generał brygady uciszył Morana gestem ręki - jest pan wzorowym żołnierzem tej Armii, przyczyniał się pan w służbie jak nikt inny, jednak ci w górze już podjęli decyzję. Musi pan odejść, pułkowniku Moran.
- Nie mam innego wyjścia, oficerze?
- Niestety. Odmaszerować.

---

Wciąż do niego nie docierało, że już nie służy w Armii Brytyjskiej, nie jest tak daleko od starego życia, nie naraża się wcale - albo prawie wcale - na bezpośrednie zagrożenie, że... Że znowu jest cywilem.
Większość wolnego czasu spędzał przez to w domu, albo, kiedy pogoda nie wyżywała się na Bogu ducha winnych Anglikach, w najbliższym parku albo bibliotece. Dawni przyjaciele omijali go szerokim łukiem, szeptali coś, kiedy myśleli że nie widzi.
Sebastian tego dnia jak zwykle siedział w bibliotece. Wypożyczył wyjątkowo interesującą go książkę o mechanizmach stosowanych w broni palnej różnego typu. Usiadł z książką na krześle, w kąciku czytelniczym.
Z amoku wyrwał go dopiero ciężar czyjejś ręki na ramieniu. Przyzwyczajony do tego, że cudza kończyna na twojej kończynie to raczej zbędna wiązka kości, ścięgien, mięśni i całej reszty. Natychmiast wstał, odkładając na bok książkę, gotowy co najmniej trwale okaleczyć stojącego za nim człowieka.
- Spokojnie, spokojnie - bibliotekarz, pan Adam, uniósł ręce w obronnym geście - Ktoś tam - pokazał na regały z książkami kryminalnymi - prosił, żeby pana tam poprosić.
Były już pułkownik uniósł pytająco brew, ale bibliotekarz najwidoczniej nie miał już nic do przekazania stałemu bywalcowi, bo odszedł, szybko zaczepiony przez parę dziewcząt w wieku szkolnym, poszukujących pewnie jakichś materiałów.
Sebastian za to, wiedziony dziwnym przeczuciem (i oczywiście instrukcją pana Adama), podszedł do regałów z kryminałami. Litery na tomach dzieł Agaty Christie czy nieco mniej znanych mu pisarzy oświetlał blask słońca zza okna.
W całej alejce między regałami mógł zobaczyć tylko jednego człowieka. Wyciągnął on cieniutką nowelkę spomiędzy grubszych tomów i odwrócił się w stronę Sebastiana.
Ubrany był w drogi garnitur, więc były pułkownik stwierdził na początku, że musiała zajść jakaś pomyłka. Swoim wyglądem przypominał, dlaczego tych złych nazywa się czarnymi charakterami. Nieznajomy wbił spojrzenie ciemnobrązowych oczu w Sebastiana. Uśmiechnął się, ale grymas nie obejmował spojrzenia. Wyminął Morana i usiadł przy najbliższym stoliku czytelniczym. Pokazał mu miejsce naprzeciw siebie.
- Pan Sebastian Moran, miło pana w końcu poznać - powiedział, kiedy tylko pułkownik usiadł na krześle.
- A pan to...?
- Nieważne. Mam dla pana propozycję nie do odrzucenia. Znalezienie pewnej osoby w zamian za wykonanie drobnych prac.
- Nie rozumiem...
- Pułkowniku Moran, wiem o panu wszystko - nieznajomy wyglądał na nieco znudzonego całą sytuacją. - Znam pańską przeszłość, wiem kogo pan szuka. Znam sposoby, by go znaleźć.
- I myśli pan, że za panem pójdę?
- Oczywiście że nie. Ja to wiem.
- Bo "zna pan sposoby"? - Sebastian nie wyglądał na przekonanego.
- Właśnie tak - z tymi słowami nieznajomy położył na stoliku między nimi zwitek pieniędzy. Sebastian uniósł pytająco brwi.
- I to niby te sposoby, tak?
- Nie, nie, to, panie Moran, jest pierwsza drobna praca za znalezienie tej osoby.
- Praca dla kogoś, kogo nie znam nawet z nazwiska? Nie sądzi pan chyba, że mnie to przekona.
- Och, na pewno zna pan moje nazwisko - mężczyzna naprzeciwko Sebastiana uśmiechnął się podręcznikowym grymasem psychopaty. - Tylko nie podejrzewa pan, kim może być jego właściciel.
- Łatwiej byłoby się po prostu przedstawić - zasugerował pułkownik.
- Sebastianie, przedstawianie się jest nudne...
- Wolałbym znać pana nazwisko - odpowiedział stanowczo Moran.
Nieznajomy podniósł się i poprawił klapy marynarki. Poprawił krawat w czaszki i odszedł od stolika parę kroków, zostawiając przed Sebastianem zwitek pieniędzy.
- W środku znajdzie pan potrzebne informacje o tej pracy - mruknął, nie odwracając się w stronę zaskoczonego już-nie-wojskowego. - Nazwisko, tak przy okazji, brzmi Moriarty. Mam nadzieję, że zawiadomi mnie pan, gdy skończy.


https://tinyurl.com/j8gc9ym
k|t|r|i|w
Some people need to die and I'm happy to help - this people ain't gonna kill themselves

Offline

 

#6 2014-10-23 12:54:43

 Moran

Diabełek

Punktów :   12 
Stróż: tak :3

Re: Przeszłość

Trochę inaczej
Soundtrack



Podszedł do drzwi i przewrócił tabliczkę tak, że ludzie na ulicy widzieli napis otwarte pod szyldem studio tatuażu. Właściciel niewielkiej sali w tym budynku usiadł w fotelu pod oknem, czekając a klientów. Spodziewał się przynajmniej dwóch czy trzech - zawsze było ich przynajmniej tylu głupich. Nie żeby narzekał na idiotów dziarających jednorożce na dupie, w końcu dzięki nim miał z czego żyć.
Otworzył studio niedawno, praktycznie zaraz po skończeniu szkół. Interes szybko się rozkręcił, przynajmniej na tyle, że Sebastian nie musiał się szczególnie bać o konkurencję. Wielu mówiło na temat jego pracy, że może zapłacisz trochę więcej, ale będziesz mieć profesjonalnie zrobioną dziarę i to dawało mu gwarancję paru stałych klientów - i tych, których stali klienci przekonali.
Dzwonek przy drzwiach wyrwał go z zamyślenia. Wstał i podszedł do lady... i go zatkało.
- Anne Smith? - przekrzywił głowę, widząc przyjaciółkę z dziecięcych czasów.
- Seba?
- Anne! - właściciel studio wyskoczył w paru susach zza lady, uśmiechając się szeroko. Wyglądał trochę jak dziecko na Boże Narodzenie. Z nie mniejszym szczęściem, wypisanym wyraźnie na młodej twarzy, popatrzył na Anne. - Nic się nie zmieniłaś!
Tu miał rację. Długie, czarne włosy spływały falami na ramiona kobiety, przykryte szarym sweterkiem. Uśmiechając się, na jej policzkach pojawiały się urocze dołeczki, zazwyczaj grymas obejmował i oczy, koloru najpiękniejszego brązu. Na dobrą sprawę Sebastian i przed sobą musiał przyznać, że nadal kręciła go ta niziutka, kochana kobieta.
Wkrótce, za pół darmo, otrzymała nieduży tatuaż na przegubie. Odlatującego ptaka.

---

Idioto, co ty robisz?! Gdzie podziałeś mózg, idioto?! Chcesz być taki, jak ten, co zabił Anne? I Lucy?! Naprawdę, musiałeś oszaleć w tej Armii!
Ale przyznaj, zapomnisz przynajmniej na chwilę. Chcesz tego, wiesz przecież, że chcesz...
Nie możesz, nie powinieneś...
Przestaniesz się użalać nad sobą czy nie? Chciałeś pracy? Chciałeś. To teraz się zamknij i ją wykonaj jak należy.
Sebastian kolejny raz tego dnia poprawił się na dachu. Kolejny raz popatrzył z powątpiewaniem na broń, na karteczkę od pana M., na zwitek pieniędzy i na ulicę przed sobą.
Czekał go ciężki wybór...
Wykonaj pracę. Nie robisz tego za darmo. Znajdzie tego, kto je zabił. Pozwoli się nim zająć jak należy.
Wyćwiczonym w Armii ruchem założył tłumik na karabin i odbezpieczył. Popatrzył na zegarek na ręce i jeszcze raz na ulicę przed sobą.
Tik, tak, tik, tak, jeszcze minuta...
Na parkową alejkę wyszła kobieta, na oko dużo młodsza, ledwo wyszła ze szkoły. Po karteczce od pana M. wiedział, że nie polubiłby tej dziewczyny. Od dzieciństwa szmuglowała narkotyki... I podpadła nie temu, co trzeba.
I miała zginąć z jego ręki.

---

Mógł spać. O Boże w niebiesiech! Mógł znowu spać!
Tylko dzięki jednemu naciśnięciu spustu. Dzięki jednemu upewnieniu się, że trafił...
Dzięki Jamesowi Moriarty'emu.
Dzięki mordowaniu...
Sam zdziwił się, jak łatwo mu to przyszło - zabijanie dla pieniędzy. Wystarczyło przypomnieć sobie jeszcze raz, i jeszcze jeden, i znowu, jak wyglądały Anne i Lucy tamtej nocy.
Strzelił. A dzięki temu mógł spać. Bez wspomnień. Bez wyrzutów sumienia, że mógłby im jakoś wtedy pomóc. Bez koszmarów rodem z taniego horroru. Bez ich krwi na swoich rękach.
Jedno tak czasem zmienia świat, jak często powtarzała Anne.

---
Krótkie, trochę niedopracowane, ale mam nadzieję, że zrozumiałe :3 Indżojcie

Ostatnio edytowany przez Moran (2015-02-23 20:04:32)


https://tinyurl.com/j8gc9ym
k|t|r|i|w
Some people need to die and I'm happy to help - this people ain't gonna kill themselves

Offline

 

#7 2014-11-16 10:17:44

 Moran

Diabełek

Punktów :   12 
Stróż: tak :3

Re: Przeszłość

Huragan
Soundtrack



Większość ludzi w gniewie nie myśli co robi. Większość ludzi stara się w takich momentach zepsuć tak dużą część świata, jaką tylko zdoła, często w bezsilnej złości. Rzucają wazonami, zaciskają pięści, krzyczą i, najogólniej mówiąc, psują innym humory. Czasem, bardzo rzadko, prócz humoru, psują innym również kości czy narządy wewnętrzne.
Trochę inaczej było w przypadku byłego już pułkownika. Gniew na cały, Bogu ducha winny, świat, działała na niego jak, nie przymierzając, narkotyki. Nie, to nie do końca to. Bardziej jak dziwaczne środki uspokajające.
Sebastianem Moranem nie wstrząsały nagłe odruchy. Kiedy ktoś go zdenerwował czy ewentualnie nie dawał mu wyboru, Sebastian emanował lodowatym spokojem. Mówił wtedy zaskakująco łagodnym tonem, który można by uznać za wzór naśladowania dla wszystkich spikerów w akcjach "stop przemocy". Ruchy miał wtedy pewne, pełne swego rodzaju delikatności. Na ustach w takich sytuacjach miał wtedy pobłażliwy uśmiech drapieżnego kota, którego imieniem nie wiedzieć czemu zaczęto go nazywać - tygrysa. Miał w sobie coś z marmurowej figury rodem ze starożytnej Grecji. Ten, kto widział Sebastiana w takim stanie, miał raczej marne szanse na przeżycie. Ostatnim, co mógł zobaczyć ktoś z mniejszym szczęściem, to byłego pułkownika, celującego z pobłażliwym uśmiechem w jego głowę.
Tak samo było teraz. James Hurricane nie miał szans na litość. Chociaż na dobre mu wyszło, że nie widział zbierających się nad jego domem burzowych chmur.
Był tak bardzo angielskim Brytyjczykiem, jak tylko było możliwe. Był niskim i obdarowanym cholesterolem i sporawym brzuchem mężczyzną po pięćdziesiątce, jakich pełno jest na tym świecie. Pracował jako komornik, więc żył dostatnio z biedy innych ludzi. Miał czas i możliwości na typowe five o'clock. Właśnie zbliżała się godzina piąta. James narzucił na siebie jakiś szlafrok, bo właśnie wyszedł z wanny i wziął się za przygotowywanie swojej ulubionej herbaty z mlekiem. Był jakoś dziwnie szczęśliwy, nucił coś pod nosem, wyciągając z szafki ciasteczka.
Tik tak, tik tak, tik tak, Sebastian popatrzył na zegarek. Jeszcze miał trochę czasu.
Pan Hurricane, wciąż nucąc, zalał herbatę wodą i dolał trochę świeżego jak oddech po Winterfresh mleka. Zdziwił się, słysząc dzwonek do drzwi. Nikogo się nie spodziewał. Poprawił jasnoszary szlafrok i poszedł otworzyć wyraźnie zniecierpliwionemu gościowi. Zazwyczaj nie przyjmował kogokolwiek do swojego domu, a jeżeli już, to byli to ludzie w jego wieku, fachu czy... No cóż, nie spodziewał się wysokiego blondyna. Tym bardziej nie spodziewał się, iż ów blondyn pchnie go na ścianę w jego własnym domu i wyjątkowo spokojnym ruchem przyłoży pistolet do głowy. James krzyknąłby pewnie, gdyby głos nie uwiązł mu w gardle.
Przybysz puścił komornika, zamykając na ślepo drzwi i uśmiechnął się pobłażliwie.
- Rutynowa kontrola - rzucił wesołym tonem - pan James Hurricane, komornik, niezamężny?
Starszy pan pokiwał głową, a uśmiech na twarzy przybysza poszerzył się.
- Dostał pan ostatnio pracę w mieszkaniu niejakiej Emily Willson, zgadza się?
Znowu kiwnięcie głową. James czuł to znane wszystkim uczucie, że coś gdzieś zrobił w życiu źle i nie do końca wiedział, co dokładnie.
- Dobra, panie komornik. W takim razie kończymy tą robotę. Ostatnie słowo jakieś? Żebym wiedział, czym ozdobić ściany w pańskim salonie.
Jamesa Hurricane dosłownie zatkało to pytanie. Trząsł się i próbował powiedzieć cokolwiek, ale nie potrafił. Czarne jak jego najgorsze koszmary wnętrze lufy pistoletu patrzyło między jego oczy, zadając je raz za razem. Człowiek trzymający broń uśmiechał się cały czas, ale uśmiech nie obejmował jego oczu. Jak tygrys polujący na ofiarę... przemknęło komornikowi przez przerażone myśli.
- J-ja tak b-b-bardzo p-p-p-przepraszam - wydukał w końcu. Odpowiedziała mu ciemność.
Sebastian natychmiast przestał się uśmiechać. Odłożył broń, nie zdejmując z dłoni lateksowych rękawiczek. Z kieszeni wyciągnął pędzel.
Następnego dnia znaleziono ciało pana Jamesa w salonie. Nad jego głową, w miejscu, gdzie kiedyś wisiał obraz, napisano krwią Ja tak bardzo przepraszam!. W dłoni martwego komornika znaleziono pędzel. Nie było żadnego innego śladu, niczego.
Gdzieś poza czujnym okiem angielskiej policji i detektywów, Sebastian Moran, ćmiąc papierosa, odebrał zapłatę od swojego szefa, Jamesa Moriarty'ego.


https://tinyurl.com/j8gc9ym
k|t|r|i|w
Some people need to die and I'm happy to help - this people ain't gonna kill themselves

Offline

 

#8 2015-02-23 19:36:10

 Moran

Diabełek

Punktów :   12 
Stróż: tak :3

Re: Przeszłość

Tak czy inaczej pamiętasz
Wyzwanie pisarskie 2015 - "Strata"
Soundtrack



Pełen dostojeństwa i gracji krok w wykonaniu Anne nie wychodził tak, jak tego chciała. Z jednej strony błogosławiła dłoniom krawcowej, która uszyła długą suknię na Najważniejszy Dzień w Życiu, bo dzięki nim Anne wyglądała pięknie i nikt nie widział nieprofesjonalnego kursu stepowania, ukrytego pod białym materiałem. Przy okazji panna młoda przeklinała tego, kto w tym kościele, w którym właśnie lawirowała między ławkami, układał posadzkę. No i oczywiście tego, kto dał jej te buty - czyli siebie, w tym ostatnim przypadku. Udało jej się oprzeć o ramię ojca, nie przewracając się i nie wypuszczając z rąk bukietu. Wreszcie stanęła jakoś przed czekającym w głównej nawie pastorem. Zerknęła krótko na stojącego obok Sebastiana.
Nie powstrzymywała nawet delikatnego uśmiechu. Rzadko widziała swojego narzeczonego - a zaraz i męża! - w eleganckim garniturze. Jeszcze rzadziej widziała w nim najszczęśliwszego mężczyznę na świecie, tak jak teraz. Gdyby radość świeciła, zostałby nowym słońcem i usmażyłby Ziemię… Ech, to co miała powiedzieć o sobie? Westchnęła głęboko, kiedy organista skończył grać.
—-
- Możesz pocałować pannę młodą - pastor zamknął książeczkę i przycisnął ją do piersi, wyraźnie zadowolony, że skończył, co do niego należało.
Swojej kwestii powtarzać nie musiał. Sebastian odsunął opuszkami palców welon z twarzy żony. Anne uśmiechnęła się, aż w policzkach pojawiły się dołeczki. Odpowiedział jej podobnym uśmiechem, obejmując ją jednocześnie w talii.
Przyciągnął ją ku sobie i nachylił się, żeby złożyć na jej ustach pocałunek. Ich uszu dobiegł dźwięk oklasków.
- Wyglądasz obłędnie - Anne poczuła łaskotanie powietrza przy uchu, słysząc jego szept. Sebastian wyprostował się i splótł ich dłonie palcami. Zawsze tak robił. Anne pewnie uśmiechnęłaby się szerzej, gdyby było to możliwe dla jej szczęk. Zadarła głowę, żeby móc popatrzyć w te szarozielone oczy.
- To co mam powiedzieć o tobie, co?
- Że nie dorastam ci do pięt - wyszczerzył się i pociągnął ją do wyjścia w rytm kolejnej melodii granej przez organistę.

---

Komary i muchy dosłownie wszędzie, myliły jej się z literami na kartkach przed jej oczyma. Znowu odgarnęła z czoła czarne włosy, które uparcie chciały te same litery zastąpić. Przeklęła w duchu lato za dzisiejszy upał. Nie mogła się skupić! Musiała to zrobić, żeby utrzymać się na pozycji! Pracowała przecież dla zasmarkanego - żeby nie mówić brzydko - MI6, nie mogła pozwolić tym muchom i włosom na zrujnowanie sobie kariery!
Jakby jej było mało, wysiadł wiatraczek, używany zresztą tak często w tym roku, że zastanawiała się, jakim cudem pracował aż tak długo.
Anne Smith postukała niepiszącą stroną długopisu w kartkę i w końcu go odłożyła. Potrzebowała kawy. W dużej ilości - mniej więcej wiadra - i jak najszybciej. Odsunęła się od biurka i wstała, tęsknie wyglądając przez otwarte okno. Pogoda taka piękna, a ona, jak ten ogórek do ukiszenia, siedzi tutaj, niby w słoiku i znosi muchy i komary w ilościach hurtowych. Ha! Co to, Monthy Python? Bo komedia na pewno. Przeciągnęła się i po raz kolejny tego dnia odgarnęła włosy na plecy.
Potrzebujesz wolnego, kochana.
Bardzo potrzebujesz
.

---

Kim niby teraz był, patrząc na tę twarz?
Kimś bliskim? Jak? Teraz była tak daleko, jak to tylko możliwe, mimo, że na wyciągnięcie ręki.
Kimś... A może tak naprawdę nikim już nie był? Może to był moment, w którym miał zaakceptować, że nie był już tym, za kogo się miał?
Patrzył na tę jej twarz, upudrowaną, poprawioną tylko kosmetycznie, taką samą, ale boleśnie odbijającą światło jak woskowy odlew. Oglądali kiedyś razem takie woskowe postaci u Madame Tussauds, na tej szkolnej wycieczce, kiedy...
Zacisnął rękę mocno na drewnie, o które się opierał. Drewnie trumny, w której leżała jego Anne.
Na drugą trumnę nie mógł patrzeć. Nikt nie chciał patrzeć na postrzelone, dwumiesięczne dziecko. Dlatego zamknięto tę drugą...
Nawet nie potrafił o tym myśleć.
Wdech - wydech, wdech - wydech...
Dziesięć nie pomogło. Był pewien, że i sto nie dałoby efektu.
Poczuł dopiero teraz, że ktoś trzyma go za ramię. Odwrócił się i spojrzał w oczy swojemu bratu. Normalnie powiedziałby coś idiotycznego pod jego adresem. Zażartowałby na temat genu głupoty albo standardowo przypomniałby o jakiejś niedorzecznej sprawie niecierpiącej zwłoki.
Ale nie dziś.
Usta Rory'ego ściągnięte były w wąziutką kreskę. Martwił się o tego drugiego, Sebastiana.
- Gotowy? - głos bliźniaka wyrwał Sebastiana z letargu, chociaż to może za dużo powiedziane. Niemniej, były mąż leżącej w trumnie Anne wyglądał na bardziej przytomnego, niż przed paroma sekundami.
Odchrząknął i skinął głową.
- Ch... khm. Chyba tak - wychrypiał Sebastian.
---
Trzymał w ręce różę. Czarną, oczywiście. Tę białą już położył na mniejszej trumnie. Ułożył i tę ciemną pośród innych. Czerwonych.
Kolor ich śmierci. Na moment przymknął oczy, znowu próbując sztuczki z oddychaniem.
Chyba nie wyszło.
Ci wszyscy ludzie, licytujący się, jeden przez drugiego w tym swoim wszystko będzie dobrze, jakby to było możliwe. Ci wszyscy, którzy uznali za swoją misję przekonać Sebastiana, że sytuacja będzie lepsza.
Nie, miał już dość tych wszystkich kłamstw. Czyżby nie zauważyli, gdzie są? Że trumny właśnie są zakopywane pod warstwą wilgotnej ziemi?
Znikały tak szybko... W uszach słyszał szum wiatru, chociaż czuł, że przecież ten nie wieje. A może to była krew? Chyba tak...
Wpatrzony w znikające wciąż pod kolejnymi grudami pudełka starał się nie drżeć. Nie wychodziło, podobnie jak powstrzymywanie łez.
Rory przytulił do siebie Amelię, rozdygotaną bardziej przez chłodny dzień niż przez płacz. Ojciec bliźniaków rozłożył parasol nad sobą i swoją żoną, Elisabeth. Zaczęło padać. Ciotka Margaret opatuliła się ciaśniej letnim płaszczem. Ojciec Anne, Simon Smith, patrzył na zięcia z miną... cóż, na poły smutną, tak jak tylko ojciec może być smutny przy śmierci córki, a na poły wściekłą. Ty ją zabiłeś, mówiło to spojrzenie. Wiem, że to ty.
A potem zaczęli znikać. Powoli czarne płaszcze pod takimi samymi parasolami zaczęły znikać z cmentarza. Ruda towarzyszka brata też poszła, rzucając mężowi "zaczekam w aucie, nie mam zamiaru tu sterczeć do nocy".
A Rory został.
Ciekawe po co.
- Sebastian?
Spytany podniósł głowę. Oczy miał czerwone niemal tak, jak róże, między które włożył tę czarną. Jego bliźniak popatrzył w nie ciepło.
- Co chcesz?
- Wiem, że to nie ty, ok?
- Ok.
Rory odwrócił się żeby odejść.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy, Seba.

Ostatnio edytowany przez Moran (2015-07-21 11:02:45)


https://tinyurl.com/j8gc9ym
k|t|r|i|w
Some people need to die and I'm happy to help - this people ain't gonna kill themselves

Offline

 

#9 2015-10-25 16:29:40

 Moran

Diabełek

Punktów :   12 
Stróż: tak :3

Re: Przeszłość

Bimber, poligon i niziołek
Soundtrack



Na poligonie jednostki dowodzonej przez pułkownika Morana panowała ostra dyscyplina z drobnymi tylko odchyłami od normy. Żołnierze Tygrysa, jak nazywano tu dowódcę, byli trenowani całymi dniami, w przerwach między wszelkimi manewrami przydzielonymi przez wyżej postawionych.
Jak to w nocy, ciemność i cisza spowijały namioty i drewnianą konstrukcję z latryną. Ciężkie jeepy i rosomaki stały na placu, jakby czekając na kolejny dzień pracy (w przeciwieństwie do śpiących żołnierzy, którzy najchętniej pozostaliby w łóżkach do śmierci).
- On oszalał - stwierdził niemrawo Jacob Take, szeregowy, kiedy jego uszu doszedł najpierw przytłumiony, ale wyraźnie przerażony krzyk "Anne", a potem dźwięk dzwonu zapraszającego na poligon. Bezsilnie ukrył głowę pod poduszką. Potem coś przywaliło mu mocno w bok.
- Rusz się lepiej, wściekły jest jeszcze gorszy - wymamrotał Michael Vex, który właśnie rzucił w Jacoba butem. W ciemności brzmiał, jakby jeszcze się nawet nie obudził.
Wśród kolejnych pomruków niezadowolenia, szczególnie było słychać Adriana Wooda. Hobbit, jak nazywała go większość jednostki, z pułkownikiem na czele, był najniższy w pułku i był jedynym szeregowym z piegami i z lekka szkockim akcentem (co oczywiście nie uszło uwagi... czyjejkolwiek). Mimo wszystko polubił szybko swoje przezwisko i dość często nim przedstawiał się reszcie ludzkości. Przewyższał paru wyższych rangą kolegów inteligencją, jak nikt inny podrywał dziewczyny z najbliższych okolic, ale nie miał zbyt dużych szans na awans ze względu na troszkę słabszą kondycję.
Kiedy pułk łaskawie zjawił się na placu za namiotami, dowódca, pułkownik Sebastian Moran już tam czekał. Zdawał się nie przejmować chłodem, w zupełności wystarczyły mu spodnie i koszulka. Tylko nieśmiertelniki, na jednym łańcuszku z obrączką, odcinały się od ciemności. Nie musiał dużo mówić. Wystarczyło, że rzucił hasłem "dwa!", a żołnierze stali w dwuszeregu. Księżyc rzucał światło na ich twarze, przód pułkownika kryjąc w mroku. Jego podwładni już zdążyli się przyzwyczaić do nocnych treningów i człowieka bez twarzy, instruującego ich w wyjątkowo efektywny sposób.
- Tree, Vex, ruszać się! Źle! Baby też tak bez przekonania rżniecie? Ręka prosta, Take. Hobbit, do ciężkiej... uch - Tygrys trzepnął Wooda w łeb i sam zaatakował, demonstrując na jednym z szeregowych jak dany ruch powinien wyglądać.
W ten sposób ćwiczyli do świtu. Wtedy też Moran puścił ręce Vexa i dał komendę rozejścia się. Hobbit, kulejąc, poczłapał za resztą jednostki do kantyny. Pułkownikowi przeszło przez myśl, że nigdy nie widział Hobbita wracającego z ćwiczeń bez obrażeń. Odnotował też w głowie, że zaczyna brakować bandaży. Odwrócił się na pięcie i pomaszerował do namiotu z zaopatrzeniem, żeby sprawdzić czego jeszcze brakuje.
W kantynie było weselej. Głodni i senni żołnierze dostawali tu jakieś jedzenie (może nie światowych standardów, ale dla głodnego idealne) i po kubku kawy (może nie najlepszej, ale mocnej). Żołnierze woleli herbatę chyba tylko dzięki przebiegłości kucharza. Człowiek ten, sympatyczny wariat, dolewał do herbaty bimbru własnej roboty. Niestety, po kubku takiej herbaty musieli unikać pułkownika...
Ten oczywiście wiedział o praktyce kucharza. Osobiście dbał o wystarczające zapasy wszelkich składników trunku, a poza tym... wśród nielicznych rozrywek ta była najzabawniejsza. W połączeniu z drugą, pokerem, dawały niepokonane combo. Który żołnierz nie lubił kart? Tym bardziej, jeśli wygraną była przepustka na tydzień i było się pijanym? Pułkownik zdecydowanie wiedział, jak przekonać do siebie ludzi, nawet jeśli na początku go nienawidzili. Patent ten funkcjonował tylko w dwóch jednostkach - u Tygrysa i u pułkownika Adama Levi*, z którym Moran się przyjaźnił. Znali się ze szkoły wojskowej, gdzie Adam notorycznie wkurwiał Sebastiana. Potem Sebastian parę razy się odwdzięczył. Później jeden pomógł drugiemu wytłumaczyć się z wagarów, rozpoczynając tym samym erę przyjaźni na śmierć i życie.

...

Wieczory, kiedy nie było planowanych manewrów, a na widok pułkownika żołnierze potrafili się nawet uśmiechnąć, należały do najciekawszych. Oczywiście przy stole zasłanym kartami, kieliszkami, butelkami alkoholu, pieniędzmi i paroma kolegami ze zbyt słabymi głowami. Nie chodziło tylko o grę. Tak naprawdę poker był tylko pretekstem, żeby się schlać, wygadać i pomyśleć o czymś innym niż codzienność wymuszająca zabijanie, z naciskiem na to pierwsze. Pułkownik zezwalał na to, a nawet sam brał udział w takich posiedzeniach.
Sięgnął właśnie po butelkę i polał tym, którzy jeszcze nie padli.
- Sir? - Vex, który tasował karty, popatrzył na dowódcę.
- Majorze?
- Szemu akurat treningi?
- Co?
- Kolega pyta szemu... Siiir. Szemu nas pan tak szęzto trenuje - wymamrotał Hobbit, po czym wypił zawartość swojego kieliszka. Obok Vexa wyglądał jak dziecko.
- Wolicie to, czy zginąć na byle akcji?
- Ja nie ze umieraź - mruknął sennie Jacob, tuląc do siebie ramię jednego z nieprzytomnych kolegów. Ponoć to było coś więcej niż przyjaźń.
- Nie umrzesz, jak będziesz ćwiczył - odparł ze słabym uśmiechem pułkownik. - A jak nie umrzesz to może weźmiecie ślub.
- Źlub? To ja ze na źwiszenia...
- Wieszżeziekocham - wymamrotał na to śpiący kolega.
- Vex? - Moran patrzył na tych dwóch, sięgając po swój kieliszek.
- Zo?
- Wiesz, że umrzemy?
- Wjem...
- To dobszsze - pułkownik wstał, rzucając ostatnie karty na stół. - Bo wygrrraue - chwiejąc się złapał wygrane pieniądze i przepustkę.
- Siiiir? - Hobbit również wstał. Mimo wyraźnego akcentu, spowodowanego alkoholem, szedł prosto.
- Zo?
- Zie pan izie?
- Napierrrdalaź kurrrwezyn...
- Lepiej jak panu pomogę, siiiiir.
Podszedł i jak tylko mógł, objął dowódcę i poprowadził do jego namiotu.
- Ejj, moszsze weśme pszszepusstke? - Vex popatrzył po zgromadzonych. Prócz niego i Jacoba wszyscy spali. Major westchnął, wstał i potoczył się na swoją pryczę.

...

Nie dam rady. Nie umiem tak szybko... Poczekajcie..!
- Nie mogę - mruknął, prawie bezdźwięcznie Hobbit, patrząc jak reszta ludzi z jego jednostki znika w pyle. Upadł na ziemię. Chyba. Nie był pewien, poczuł tylko że coś nagle uderzyło go w kolana, brzuch i głowę. Poza tym na krótki moment stracił dech od uderzenia w pierś. To musiała być ziemia, prawda?
Zanim sobie odpowiedział, ciemna kurtyna zasłoniła już nie tylko oczy, ale i mózg. Boże, dlaczego?
Poszturchiwanie. Coś, a raczej ktoś go dźgał. Otworzył oczy. Kurwa, pułkownik. Nie ma szans, nie da sobie rady, nie teraz.
- Do lekarzy - warknął Tygrys, patrząc gdzieś za siebie. - Ma przeżyć, albo osobiście zadbam, żebyście zginęli na froncie.
Czyjeś ręce. Take, chyba. Albo ten ciemny, jak mu było... Znów ucieczka w ciemność.
Budził się jeszcze kilka razy. Za każdym razem było gorzej.
Umrę. Nigdy nie zobaczę mamy, taty, siostry. Celine nie dowie się, jak ją koch-
"Wiesz, że umrzemy?"


*Levi - /Liwaj/ - nazwisko od koleżanki imieniem Magda c:

Ostatnio edytowany przez Moran (2015-10-25 19:47:39)


https://tinyurl.com/j8gc9ym
k|t|r|i|w
Some people need to die and I'm happy to help - this people ain't gonna kill themselves

Offline

 

#10 2015-10-25 17:36:37

 Molly Hooper

Aniołek

Punktów :   

Re: Przeszłość

Widzę, że coraz lepiej idzie Ci pisanie po pijackiemu. Skill do cv.
A poza tym, ładnie. I smutno. Chętnie przeczytam ciąg dalszy.


https://31.media.tumblr.com/6b81ee789d4e1b34156e258ab106305c/tumblr_inline_nswv5f8dbv1sh0dhj_500.gif


Focus.

Offline

 

#11 2015-10-26 15:33:58

 Moran

Diabełek

Punktów :   12 
Stróż: tak :3

Re: Przeszłość

Nic nie ćpałem, Annie!
Wyzwanie pisarskie 2015 - "Wyznanie"
Soundtrack



Jak jej to powiedzieć?
W uszach Sebastian słyszał tykanie zegara tak, jakby tykała bomba. Znów zerknął na tarczę budzika przy łóżku,  zabałaganionym w sposób zdecydowanie daleki od przyzwoitego. Złapał za gitarę jedną, a za futerał drugą ręką. Spakował  instrument i znowu rzucił wylęknione spojrzenie w kierunku bomby.
Pięć minut. Jak jej to powie?
Zarzucił na plecy jasnoszarą, prawie białą koszulę i uśmiechnął się nerwowo do swojego odbicia w lustrze. Mógłby coś zrobić z tymi włosami i jak raz wyglądać jak człowiek. Sprawdził, czy w kieszeni ma klucze i czy o niczym nie zapomniał.
Łóżko potrzebowało zdecydowanie czyjejś ręki. Chłopak stwierdził już dawno, że to nie ma szans być jego ręka. Miał  wrażenie, że jedyna rzecz w pokoju, która jest na swoim miejscu to ramka ze zdjęciami. Uśmiechnął się więc do rzeczonej ramki, a raczej do zdjęcia wewnątrz. A teraz powinien już iść...

...

Próba zespołu okazała się być, jak zwykle zresztą, posiedzeniem przy herbacie i paluszkach. Oczywiście, również jak zwykle, była krótka. Zagrali ze dwie może piosenki, z czego żadnej nie potrafili zagrać dobrze, porozmawiali na temat sprawdzianów z matematyki i rozeszli się z domu Octaviana.
Sebastian wybrał drogę przez park, bo umówił się z Anne. Poza tym, tą drogą było bliżej. Słońce zdążyło już zajść dość dawno, alejki za to oświetlał niemrawo księżyc wespół z latarniami. Przy czym księżyc co chwila krył się za chmurami. Powietrze było chłodne – Sebastian dopiero teraz żałował, że nie wziął  bluzy – i zbierało się na deszcz.
Anne wyglądała wspaniale, zresztą jak zawsze. Uśmiechnął się do niej, poprawiając ułożenie futerału z gitarą na ramieniu.
– Cześć Seb – pomachała mu. Też się uśmiechała. Jezu, jest śliczna, kiedy się uśmiecha.
– Hej Anne – co mam powiedzieć dalej? Jak zacząć ten temat?
– Chciałeś się zobaczyć – zauważyła.
Sebastian pokiwał głową i znowu poprawił futerał. A jeśli się zbłaźnię?
– Chciałem. Chcę. No bo ten... - nie mam nawet pojęcia, co zrobić z rękami! - Wiesz, że... znamy się od bardzo dawna, prawda?
– Prawda – Anne wciąż się uśmiechała. Sebastian nie był pewien, czy to aby nie drwiący grymas. Sam uśmiechnął się nerwowo.
– O co chodzi? Zachowujesz się, jakbyś zjadł torbę cukierków, Seb. Czy ty... - zbliżyła swoją twarz do jego, marszcząc brwi - …ćpałeś?
– Nie ułatwiasz! Nic nie ćpałem, Annie! No i znamy się od dawna, przyjaźniliśmy się od zawsze  i... ja... - mógłbym brzmieć mniej piskliwie... Co się stało z moim głosem?
– Ty co konkretnie? - teraz w głosie Anne już wyraźnie słyszał rozbawienie.
– Bo ja... JaciękochamAnnie. 
Zlepek słów na jednym wydechu razem ze stresem opuścił jego usta, a sam Sebastian podszedł o krok bliżej. Potem sam się zdziwił, jak łatwo przyszło mu pogładzić Anne po policzku. Wiedziony odruchem przyciągnął jej twarz do swojej i uchwycił jej wargi swoimi. Westchnienie zaskoczenia sprawiło jednak, że odsunął się o krok. Na pewno zrobił coś nie tak! Potem to ona zaskoczyła Sebastiana, łapiąc jego rękę z uśmiechem. Splótł ich palce ze sobą i ucałował knykcie dziewczyny. Nie musieli nic już mówić. Po co? Wystarczyły przecież te drobne gesty.

...

Łóżko zostało tknięte. W dodatku, w co Sebastianowi cholernie ciężko było uwierzyć, jego ręką.
Ubrania w końcu wróciły do ojczyzny w szafie i pralce (matka powiedziała mu, że nie wiedziała, że Sebastian ma tyle ubrań. Ach, gdyby tylko wiedziała). Książki porzuciły romans z podłogą i zaczęły zdradzać ją z regałem. Tylko jedna rzecz stała zawsze na swoim miejscu. Ramka ze zdjęciami.
Sześć uśmiechów. On, Rory,  Octavian, Amelia, Melody i Anne.
Już moja Anne.
Uśmiechnął się. Teraz naprawdę powinien już iść.


https://tinyurl.com/j8gc9ym
k|t|r|i|w
Some people need to die and I'm happy to help - this people ain't gonna kill themselves

Offline

 

#12 2015-11-09 20:35:35

 Moran

Diabełek

Punktów :   12 
Stróż: tak :3

Re: Przeszłość

Zapomnieć?
Wyzwanie pisarskie 2015 - "Kąpiel/Coś się zmieniło"
Soundtrack



Ze wszystkich rzeczy, które robił były pułkownik, powroty zdawały się najgorsze z jego punktu widzenia. Nie żeby nie lubił wracać do domu, w którym spędził większość swojego życia z Anne; Sebastian trochę bał się, że wejdzie do sypialni, a na łóżku znów będzie leżeć, niknący w zakrwawionej pościeli, trup jego żony.
Oczywiście takie myślenie musiało być irracjonalne po dziewięciu latach od tamtej nocy. Pamięć co prawda ożywiała niesamowicie realne wspomnienia za każdym razem, ale tak Annie, jak i Lucy leżały dawno na cmentarzu.
Każdy powrót ze zlecenia wyglądał tak samo. Ten sam podjazd, ten sam mały garaż. Szukanie kluczy w schowku, potem w kieszeniach. Grzebanie w zamku, bo ciężko trafić kluczem. Cyk, światło. Łup, ciężkie buty lądują w kącie, zaraz dołącza do nich płaszcz. Cyk, czajnik. Górna szafka, duży kubek. Półka po prawej, drewniana skrzyneczka. Jak zwykle się zacina. Mniejsza, metalowa puszka w środku. Szczypta liści. Cukier na blacie przy krzesłach. Cyk, woda się zagotowała. Zalać miętę, przykryć. Niech się porządnie zaparzy.
W telewizji jak zwykle jakieś parszywe gówno. Policja bezsilnie próbuje odnaleźć... Chuja znajdą*. Cyk, wyłączony odbiornik. Brudne ręce.
Drzwi od łazienki. Zostawił uchylone okno? Ech, dobrze że zamontowaliśmy kraty i alarmy z Quinnem. Przyjemnie jest czuć zimne kafelki pod bosymi stopami.
Umywalka jak zwykle czymś upierdolona.** Będzie musiał w końcu tu posprzątać. Jeszcze się ludzie zorientują, jak pracuje na życie, a to się mu nie opłaca. Ciepła woda, chociaż tyle. Czy to krew pod paznokciami? Nawet możliwe... Mydło jakoś sobie z tym radzi.
Znowu do kuchni, po drodze regał w salonie, jakaś książka na chybił-trafił. Herbata zdążyła się zaparzyć. Książka nie potrafi zainteresować. Sebastian czyta, ale nic do niego nie dociera. Kurwa.
Kubek, szybko opróżniony, trafia do zlewu. Potem umyje, teraz pod prysznic.
Do sypialni po rzeczy. Przymyka oczy i widzi Anne, usypiającą Lucy. Chodziła po pokoju, mamrocząc kołysankę. On leżał w łóżku, udając że śpi. Obejmował ją, kiedy wracała do snu. Układała głowę na jego ramieniu i zasypiali. Często tak było...
Ale nie teraz. Przecież jest sam, już dziesiąty rok. Sięga do szafy, bierze jakieś ubrania. Do łazienki.
Zdejmuje koszulę, przygląda się krytycznie. Krew. Do prania. Spodnie... Cholera, mógł nie bawić się nożem. Do prania.
Ręcznik kładzie gdzieś bliżej prysznica. Wchodzi do kabiny.
Zimna, wręcz lodowata woda cuci go z półsnu, zleceniowego myślenia. Uch, teraz zacznie się najgorsze. Ma na twarzy, prócz krwi, odrobinki mózgu. Obrzydliwe i... straszne. Znów zabił, choć może to, co zrobił nie było słuszne? Może już zatracił to, kim był? W Armii, u Jima?
Praca dla diabła wypruwa albo flaki, albo człowieczeństwo. Najczęściej jedno i drugie.
Woda robi się cieplejsza, co w subtelny sposób zmusza go do porzucenia tej myśli. Sięga po szampon i mydło. Czuje szczypanie w lewym boku, zanim zdąży tam przejechać mydłem. Kurwa, szwy. Mógł uważać... Odchyla głowę, by strumień gorącej, parującej wody omywał włosy. Prostuje ją, wciera szampon, znów obmywa. Pieczenie w lewym boku jest coraz bardziej dokuczliwe.
Woda, lekko zaróżowiona krwią, spływa do kanalizacji, szczypanie wkurwia coraz bardziej, a obrazy są coraz wyraźniejsze. Nawet nie zauważył, kiedy rozdrapał szew na ramieniu.
- Anne, czemu mnie zostawiłaś? - mamrocze cicho, wiedząc, że odpowiedzi nigdy nie usłyszy.
Krew znika w odpływie. Sebastian Moran sięga po ręcznik, wiąże go na biodrach. Szuka opatrunków w szufladzie. Lepiej zająć się tymi jebanymi szwami teraz.
Zakłada opatrunki na bok i ramię, sprawdza resztę ran. Ta na twarzy wygląda jeszcze gorzej niż ostatnio, ciągnąc się od czoła, przez zapadnięte policzki, aż po żuchwę. Przynajmniej tamten nóż nie sięgnął oczu...
Ubrania nie śmierdzą. Nowość! Chociaż nie, odkąd spróbował się za siebie znowu wziąć, dom był bardziej uprzątnięty, a ubrania śmierdziały jakby mniej. Może uda mu się utrzymać ten stan przez miesiąc czy dwa?
Wciąga koszulkę przez głowę, uważając na nowe opatrunki. Rozczesuje włosy palcami. Uch, wygląda okropnie. Zakłada bieliznę i - na razie - dresowe spodnie. Łańcuszek z nieśmiertelnikami i obrączką po chwili układa się na piersi. Powinien iść spać, ale najpierw kieruje kroki do kuchni. Brązowozielone kafelki odbijają ciepłe światło lampy. Mężczyzna sięga po książkę, którą zostawił na blacie. Teraz już może iść do sypialni, chociaż... drzwi naprzeciw łazienkowych kuszą. Nie musi jeszcze spać. Jutrzejszy dzień jeszcze przetrwa bez snu, to będzie czwarty. Po czterech nic nie powinno się śnić. Nie będzie koszmarów. Nie chciałby odrzucać tak kuszącej wizji.
Odkłada książkę i wchodzi do pokoju. Jest tu chłodniej, szarych ścian nie tknięto farbą od wieków. Za półką nad biurkiem zaczął odpadać tynk. Mężczyzna siada na twardym, obrotowym krzesełku i podjeżdża na nim do kąta, gdzie zamontował już dawno skrytkę na broń. Otwiera skomplikowany mechanizm i wyciąga niedokończony karabin. Układa go ostrożnie na biurku i sięga po śrubokręty.
To będzie długa noc.


*Nie, nie Arcziego xddd
**Rurku?


https://tinyurl.com/j8gc9ym
k|t|r|i|w
Some people need to die and I'm happy to help - this people ain't gonna kill themselves

Offline

 

#13 2015-11-29 22:13:32

 Moran

Diabełek

Punktów :   12 
Stróż: tak :3

Re: Przeszłość

Tak obstawiam
Soundtrack




Pierwszy w szeregu był major Michael Vex. Wyglądał, jakby matka urodziła go nie tylko z zatwardzeniem, ale i w mundurze do kompletu. Jako jedyny nie uśmiechał się drwiąco do nowego dowódcy. Pułkownik widział jednak wcześniej, że reszta żołnierzy nawet go lubi.
Po prawej majora stał Jacob Take, najmniej przepisowy sierżant w pułku. Trochę niezadowolony odsunął się od Raphaela Williamsa i stanął w wyznaczonym przez regulamin miejscu. Poprawiał co rusz czarne włosy, oglądając się bez przerwy za opuszczonym kolegą. Wyglądał jak Mongoł, co w połączeniu z piachem pustyni i jej skwarem dawało zabawny efekt.
Kolejny był szeregowiec. Adrian Wood, którego po wyczytaniu nazwiska z listy pułkownik nie zauważył. Z prostej przyczyny - człowiek ten miał raptem półtora metra, jeśli nie mniej. Wood uśmiechał się jednak szeroko i przepchnął raz dwa do przodu.
Mimo komendy "baczność!", kapitan Raphael Williams zajął się czyszczeniem okrągłych szkieł okularów. Stojący obok Brian Fox uprzedził dowódcę i palnął kapitana w kędzierzawą głowę. Ten rozejrzał się, zakładając okulary i powoli wyprostował.
Przydzielili mi bandę debili, przemknęło pułkownikowi przez myśl, kiedy patrzył na taki pierwszy szereg.
- Po kolei! - ryknął. Jacob i Raphael uśmiechnęli się szerzej, Vex zrobił jeszcze bardziej skupioną minę, a Brian i Adrian w końcu popatrzyli na dowódcę.
- Spocznij!
Łup. Ciekawe, ilu z nich w ogóle tu przyszło.
- Jestem pułkownik Sebastian Moran, a wy jesteście ludźmi, którymi mam dowodzić.
- Tak, sir!
- Nie zastąpię wam poprzedniego dowódcy, bo jestem wrednym, okrutnym skurwysynem.
- Tak, sir!
- Pierwsza zmiana w planie dnia dotyczy rannego treningu. Piąta, nie szósta.
- Ta... - Sir?
- Raphael wystąpił przed szereg, poprawiając okulary na nosie.
- Kapitanie? - Nie mógłby pan...
- Nie mógłbym. Jesteście słabo wyszkoleni, a ja mam zamiar bić się na polu walki z moimi ludźmi u boku. Nie chcemy trupów.
- Ale...
- Do szeregu.
- Tak, sir.
- Rozkazy na dziś... - Pułkownik zajrzał do kartek. - Major Vex i podpułkownik Fox stawią się u mnie po obiedzie. Którzy to? - Uniósł wzrok. Wymienieni niemrawo wystąpili przed szereg. - Tyle z mojej strony, rozejść się.

...

Kto jak kto, żołnierz ze śmiercią radzić sobie musi. Najgorzej mieli oczywiście Vex i Fox, pierwsi którzy dowiedzieli się o śmierci White'a. Obaj znali go z pola bitwy, choć był dowódcą zupełnie innej jednostki i szczebla. Miał jednak ogromną charyzmę i potrafił zmotywować nawet najgorszych tchórzy.
Tamman Shud. Żadnych śladów prócz karteczki obok trupa wspaniałego brytyjskiego oficera.
Michael wcisnął ręce w kieszenie spodni i zmrużył oczy przed światłem zachodzącego szybko słońca. Piasek chrzęścił pod jego i Briana ciężkimi butami.
Idący obok majora Fox nie wyglądał dużo lepiej. Owijał bez słowa poharataną rękę jasnym bandażem. Ten szybko przesiąkał krwią. Brian zatrzymał się dopiero przed namiotem nowego dowódcy. Splunął na piasek, złoty jak jego skóra i rzucił krótkie spojrzenie na Vexa.
- Wiesz, że też będzie pytał? - miał lekko afrykański akcent. Wszyscy w jednostce wiedzieli, że był nieplanowanym synem byłego brygadiera.
- Wiem - burknął Vex, kuląc się w sobie. Brian nie odpowiedział. Zamiast tego wszedł do namiotu pułkownika i zasalutował.
- Sir?
Dowódca wskazał na krzesła przed sobą, nie odrywając wzroku od kartek. Żołnierze usiedli bez słowa.
- Jesteście, według notatek mojego poprzednika, dobrymi i zaufanymi ludźmi - zaczął cichym, monotonnym głosem. Żaden z mężczyzn nie spodziewał się takiego spokoju po człowieku, który dosłownie wrzeszczał na nich na zbiórce.
- Głupio by było, gdybyście spieprzyli taką opinię.
Vex popatrzył na Foxa z niedowierzaniem. Było to pierwsze, co po sobie okazał w towarzystwie pułkownika. Ten właśnie oderwał się od pracy.
- Informuję was, że od dzisiaj na dziwki wychodzicie dopiero jak dacie mi o tym znać.
Półafrykańczyk wybałuszył oczy. Jego kolega starał się nie zadawać pytań. Pułkownik założył nogę na nogę, rozkładając się wygodniej na krześle.
- Przekażcie to reszcie, o ile chcecie mieć trochę dawnego zaufania dowódcy. O ile uznam, że dobrze się sprawujecie, dostaniecie ode mnie nawet przepustki na burdel. Chcę tylko wiedzieć, jak wielu ludzi faktycznie jest w koszarach. Wyrażam się jasno?
- Tak, sir - pierwszy odezwał się Fox.
- ...sir - powtórzył Vex głucho. Wyglądał na zmieszanego. - ...sir?
- Tak, Fox?
- Skąd pan wiedział, że my..?
Pułkownik roześmiał się. Dla majora brzmiało to jak drwina.
- Jesteśmy stadem facetów daleko od domu. Co jak co, ale za kobietami każdy z nas tęskni - przez jego twarz przemknął nieodgadniony wyraz, szybko skryty uśmiechem. - Musiałbym nie mieć paru klepek i innych części, żeby nie wiedzieć. Możecie już iść.



- To jak to było z tym… no, z wojskiem?
- Co masz na myśli, Vex? – Pułkownik jak gdyby nigdy nic podał majorowi pudełko z nabojami; nie odwrócił się. Michael żałował, że nie widzi twarzy dowódcy zza wyłomu.
- Co pana zmusiło do służby, sir – wytłumaczył pośpiesznie. – Williams i Wood obstawiają… nienajlepszych rodziców, Fox twierdzi że to przez zamiłowanie do munduru…
- A ty? – Tygrys, jak zaczęto niedawno nazywać pułkownika, nie brzmiał na zainteresowanego tematem rozmowy. Nie przeszkodziło to dreszczom przejść po plecach majora.
- Ja?
- A widzisz tu kogoś jeszcze, Vex?
- Ja… obstawiam, że to kobie…
Huk granatu nie pozwolił majorowi dokończyć. Pułkownik oparł się o ścianę i uśmiechnął szeroko. Chwilę później już biegł za tym, kto rzucił ładunek. Vex nie chcąc być gorszym ruszył na drugą stronę miasta.



- To co, obstawiasz że to przez kobietę?
W pudełku były jeszcze trzy fajki. Wylądowało na brzuchu majora; właśnie skończył zszywać go lekarz. Vex ostrożnie wygrzebał jeden z papierosów.
- Najbardziej prawdopodobne. – Odpalił nad ogniem z zapalniczki dowódcy. Zaciągnął się dymem.
- Tak myślisz?
- Nie ma pan nic do stracenia – wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste. – Rzuciła pana, sir?
- Udławiła się swoją krwią obok mnie.
Vex zakrztusił się dymem. Nie było to najmilsze uczucie, tym bardziej że napiął właśnie zszyte mięśnie. Twarz pułkownika nie zmieniła się w żaden widoczny sposób.
- Przepraszam, ja nie wiedziałem…
- No cóż, teraz wiesz, nie?

Ostatnio edytowany przez Moran (2015-11-29 22:14:47)


https://tinyurl.com/j8gc9ym
k|t|r|i|w
Some people need to die and I'm happy to help - this people ain't gonna kill themselves

Offline

 

#14 2016-01-23 16:24:33

 Moran

Diabełek

Punktów :   12 
Stróż: tak :3

Re: Przeszłość

Koniec tamtego życia
Soundtrack



    Zazwyczaj jest szaro i nudno – takie jest życie. Kolorowe chwile bledną we wspomnieniach, w ponurych objęciach codzienności. Ludzie jakoś sobie z tym radzą. Jedni mają takich barwnych chwil więcej, inni mniej. W ogólnym rozrachunku bywa tak, że nie pamięta się dobrych chwil – albo nie ma się ich za aż takie dobre, jakie były w rzeczywistości.
    Kolorowych chwil było bardzo dużo w pewnym znaczącym dla tej historii życiu. Mimo czarnych włosów i bladej cery, Anne Smith wnosiła do niego całą masę soczystych, jasnych odcieni. Była jasnożółtym promyczkiem, który Sebastian zawsze chciał mieć przy sobie. Kiedy klękał przed nią z zaręczynowym pierścionkiem, był pewien wspólnej przyszłości. Kiedy całował ją w miękkie, znajome usta - chciał, by te chwile trwały wiecznie. Kiedy czekał, aż podejdzie bliżej między kościelnymi ławkami w tej diabelnie pięknej sukni ślubnej... Nie, to nie mogło być nic innego, jak miłość.
- Zgaś to światło, co? Chcę spać – wymamrotała kobieta, chowając twarz w poduszkę.
    Mężczyzna uśmiechnął się, otwierając okno. Firanki zatrzepotały na słabym wiaterku, a Anne westchnęła i przekręciła się na plecy, skopując z siebie lekki koc - tego lata było bardzo ciepło jak na angielskie standardy. Zajrzał jeszcze do łóżeczka w kącie, odstawionego byle dalej od okna. W końcu żadne ze świeżo upieczonych rodziców nie chciało przeziębić leżącego w nim dziecka. Jego usta rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu. Sebastian ledwo powstrzymał się od pogłaskania małej Lucy. Nie chciał jej budzić.
- Już – szepnął, odwracając się do łóżka. Anne ukryła głowę pod poduszką, jakby chciała się odgrodzić od reszty świata. Podszedł bliżej i zgasił światło, po czym położył się obok niej. – Dobranoc, kochanie.
- Nie kochaniej mi tu, idź spać – burknęła w odpowiedzi kobieta. Mężczyzna westchnął i zrobił, co kazała.
    Sen, w którym wpadł do wzburzonej, ciemnej toni jeziora stał się zaskakująco realny. Przez glony i muł na wręcz czarnej tafli nie przedzierał się ani promyk słabego słońca. Nie brakowało mu tlenu, ale na tym kończyły się dziwne doświadczenia senne. Sebastian wręcz czuł wilgoć na palcach, słyszał krztuszenie się… Dlaczego brzmiało to tak, jakby to Anne się krztusiła?
To nie sen.
Usiadł raptownie w pościeli. Ścianę z jednej strony oświetlał blask księżyca i ulicznych latarń. Wilgoć na rękach była zbyt lepka na wodę, a krztuszenie się nie ustało.
To była Anne.
    Woda nie cuchnie żelazem, nie jest tak gęsta w dotyku, nie lepi się do skóry… Anne krztusiła się własną krwią. Czuł, jak pot lepi mu koszulkę do pleców. Krzyknął rozpaczliwie, jakby to mogło coś zmienić. To nie była woda, a krew! Cholerna krew! Lata nauki nie pomogły, nie miał pojęcia jak jej pomóc. Drżącymi rękami chciał powstrzymać płynącą krew. Ciepłe, gęste strugi wsiąkały w błękitną pościel. Nie zdąży, nie uda się. Anne, Anne, Anne, Anne, Anne…
- Nie umieraj – wyszeptał słabo. – Nie… Nie… Nie rób mi tego…
Nie ruszała się już. Jeszcze tylko przez chwilę jej oczy błądziły po jego twarzy , ale szybko znieruchomiały. Sebastian czuł, że brakuje mu tchu. Nie… To niemożliwe. Anne przecież na pewno żyje, tylko sobie głupio żartuje i na pewno…
Nie żyje.
    Nie był nigdy świadkiem rażenia piorunem, ale impet, z którym dotarła do niego świadomość śmierci Anne musiał być zbliżony. Szkarłatne strugi stygły na jego dłoniach. Czuł, jak coś uciska mu serce, jak łzy płyną po policzkach. Chciał szarpać, wyć, krzyczeć, roznieść wszystko w drobny mak. Zacisnął palce na koszulce, jakby chciał wyrwać serce. To, dotąd bijące szybciej i mocniej, nagle zamarło.
Lucy powinna płakać.
    Drżące nogi zaplątały się w koc, kiedy chciał wstać. Słaniał się, ledwo widział w ciemności i przez łzy, ale uparcie szedł. Wymacał brzeg kojca, zaciskając szczęki. Płacz, obudź się, żyj…
Nie płacze.
    Krew huczała mu w uszach, kleiła się do rąk, a teraz jeszcze wsiąkała szybko w ubranie, kiedy tulił martwe ciałko Lucy do piersi. Jego ślicznotka, aniołek.
Został sam.

https://45.media.tumblr.com/5bdd53ca6d503885b18a0009cc94f6d1/tumblr_o1c9q6yB1Y1umv1ooo1_500.gif



Cóż... po raz drugi

Ostatnio edytowany przez Moran (2016-01-23 20:04:14)


https://tinyurl.com/j8gc9ym
k|t|r|i|w
Some people need to die and I'm happy to help - this people ain't gonna kill themselves

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.zulnicamazancowice.pun.pl www.policja997.pun.pl www.zjawiska-paranormalne.pun.pl www.eusiowy.pun.pl www.radzymincentrumpark.pun.pl